Niedawno obchodziliśmy rocznice powstań śląskich. Ślązacy trzykrotnie powstawali do walki o przyłączenie swej ojcowizny do państwa polskiego.
Walczyli dzielnie, nie szczędząc życia... Niedługo (bo we wrześniu) przypomnimy bohaterskich obrońców Śląska z 1939. Grupy cywilnej samoobrony (działające po wycofaniu regularnych oddziałów polskich) były wówczas bezwzględnie mordowane przez wermacht. Rannych harcerzy (obrońców wieży spadochronowej) niemieccy mordercy zrzucili na dół, najwyraźniej chcąc oszczędzić amunicję... Po zajęciu Śląska systematyczną „pracę” rozpoczęły gestapowskie grupy specjalne wyszukując działaczy społecznych, byłych powstańców, przedstawicieli elity intelektualnej (czekała ich kula lub obóz koncentracyjny).
Uwaga do folkslisty w tytule: Nie chodzi tu o Ślązaków, których w czasie okupacji uznano za „Niemców” wpisując ich na listy pod groźbą śmierci czy obozu koncentracyjnego. Okupanci przyporządkowali ich do pewnej kategorii i koniec – tu nie było żadnej dyskusji.
Chodzi mi o zawodowych folksdojczów (a może neofolksdojczów), którzy dla kasy, władzy, wpływów i układów wykreowali pewien projekt polityczny.
Skąd to skojarzenie? A jak nazwać ludzi używających (np. na T-shirtach) niemieckich (a nie śląskich!) nazw lokalnych? Jak nazwać entuzjastów reaktywacji pewnego klubu sportowego zawieszonego w latach 30-tych za prohitlerowskie sympatie i antypolskie prowokacje? Jak nazwać na koniec tych, którzy powtarzają durną i obraźliwą dla Polaków opinię pewnego mało kumatego Angola (o małpie i zegarku). To właśnie na przekór ówczesnej brytyjskiej (proniemieckiej) polityce wybuchały powstania śląskie. Co powiedzieli by powstańcy obecnym zawodowym pseudoślązakom. Czy nadawałoby się to do druku? A może nie tracili by czasu na rozmowy ograniczając się do „paru kopów w rzyć”?
